Piotr Jabłoński o uzależnieniach behawioralnych: Powtarzamy lekcję z przeszłości

- Jednym z podstawowych czynników ryzyka, jeżeli chodzi o uzależnienia behawioralne i wszystkie inne nałogi, jest brak wiedzy na temat tego, że są to zjawiska powszechne. One nie dotyczą stu czy dwustu osób, a setek tysięcy, jeśli nie milionów ludzi - mówi w rozmowie z Interią Piotr Jabłoński, dyrektor Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii.

Dominika Pietrzyk, Interia: Jest pan Dyrektorem Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii od 1999 roku. Co zmieniło się w przeciągu tych 20 lat, jeżeli chodzi o uzależnienia behawioralne w Polsce?

Reklama

Piotr Jabłoński: - W tej kwestii powtarzamy jak gdyby lekcję, którą odrobiliśmy w przeszłości  w przypadku narkotyków. Z uzależnieniem od narkotyków w Polsce było tak, że zanim państwo w ogóle zainteresowało się tym problemem,  zajęły się nim już organizacje pozarządowe i specjaliści. To oni byli tymi, którzy zaczęli tworzyć podstawy odziaływań.

Na przykład MONAR?

- Tak, MONAR, Marek Kotański. Tę samą lekcję powtarzamy w przypadku uzależnień behawioralnych. Problemy tego typu zaczęły się pojawiać w praktyce poradni uzależnień alkoholowych i narkotykowych dlatego, że innych ofert wyspecjalizowanych w uzależnieniach od czynności w zasadzie nie było. To tam zaczęli coraz częściej zgłaszać się ludzie, którzy poszukiwali jakiej pomocy, początkowo przede wszystkim w związku z hazardem. Od strony organizacyjnej, strukturalnej to była jeszcze ciągle pustynia. 10 lat temu powoli zaczęły przebijać się do mediów doniesienia o osobach, które uzależniły się od hazardu. Wtedy  mniej jeszcze rozmawialiśmy o pokerze czy hazardzie w internecie a bardziej uwagę przyciągał problem tzw. "jednorękich bandytów" - automatów na małe wygrane, gdzie ludzie tracili wielkie pieniądze.

- Zapewne pamięta pani około 10 lat temu wybuch afery hazardowej, która wyniosła do świadomości społecznej m.in. problem hazardu. Jednym z efektów burzy dotyczącej uregulowania rynku hazardu w Polsce, było to, że w ustawie dotyczącej m.in. gier na pieniądze powołano do życia Fundusz Rozwiązywania Problemów Hazardowych. Była to inicjatywa środowisk terapeutycznych i lekarskich. Te same środowiska zaczęły wskazywać, że fundusz hazardowy nie może koncentrować się tylko na hazardzie, ale musi obejmować uzależnienia behawioralne w ogóle, i to udało się osiągnąć.

- Pojawienie się szerszej w świadomość społecznej i wzrost ilości informacji o tym zjawisku w mediach nie zmieniał faktu, że o rozpowszechnieniu i samej naturze zjawiska uzależnień behawioralnych wiedzieliśmy niewiele. To był chyba 2010 rok. Fundusz funkcjonował już formalnie w oparciu o ustawę, ale nie było żadnych działań. My tutaj w Biurze, po krótkim wahaniu, napisaliśmy list do ministra zdrowia z propozycją, że Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii może zająć się wdrożeniem w życie funkcjonowania tego funduszu. W rezultacie minister zdrowia upoważnił dyrektora Biura do zarządzania w jego imieniu Funduszem Rozwiązywania Problemów Hazardowych.

W jaki sposób wydaliście pierwsze pieniądze?

- W pierwszych kilku miesiącach wydaliśmy - pamiętam to dokładnie - 0,87 środków, które były do dyspozycji. Czyli prawie nic.

Dlaczego?

- A no właśnie, dlaczego? Nie zaczęliśmy wydawać pierwszych pieniędzy, ale zainwestowaliśmy je przede wszystkim w dwie rzeczy. Po pierwsze, w badania epidemiologiczne, żeby rozpoznać, jaka jest rzeczywista skala problemu uzależnień behawioralnych. Po drugie, chcieliśmy zrobić bilans otwarcia, inwentaryzację  zasobów, którymi dysponujemy - kto w Polsce, jakie ośrodki i jakie osoby zajmują się terapią, pomagają osobom uwikłanym w problem lub monitorują i badają to zagadnienie.

Jaka to była skala problemu 10 lat temu?

- To interesujące, że to od czego zaczęliśmy i to co wydawało się być właściwie jądrem uzależnień behawioralnych, a więc hazard, okazało się, w rozumieniu rozpowszechnienia, najmniejszym problemem.

- W tym badaniu uzyskaliśmy wiedzę, że zagrożonych nałogowym hazardem było ok. 200 tys. osób. Ale jeśli chodzi na przykład o zakupoholizm, to było prawie dwukrotnie więcej problemów! W przypadku gier i sieci zagrożonych okazało się ok. 600-700 tys. osób. A wie pani co respondenci wskazywali jako największe zagrożenie? Pracoholizm... Prawie 10 proc. ankietowanych osób rozpoznawało u siebie ten problem. Już 10 lat temu.

- To nas w pewien sposób zszokowało. Wydawało się, że wszystko zaczyna się od hazardu. Że to jest ten największy, najgłośniejszy i najbardziej medialny problem. A badania pokazało, że on jest najmniej rozpowszechniony, spośród analizowanych. To było bardzo ważne badanie, bo ono pokazało nam, w jakim kierunku powinniśmy iść z inwestowaniem środków Funduszu. Używam słowa inwestycja z premedytacją. Od początku uznaliśmy, że my nie będziemy wydawać tych pieniędzy, ale inwestować je w interesie publicznym. W edukację publiczną, w profilaktykę, w szkolenie kadr, w badania naukowe nad problemem, we wzrost świadomości, rozpowszechnianie informacji, że tym problemem trzeba się zajmować nie tylko z centralnego punktu widzenia, ale także ze szczebla województwa, powiatu, czy gminy. Że ten problem trzeba zacząć dostrzegać i on nie może być nie zaopiekowany. Myślę, że to przyniosło największy efekt.

Czy da się oszacować koszt ekonomiczny uzależnień behawioralnych?

- Nie wiemy tego. Zjawisko jest zbyt skomplikowane i wielowarstwowe. Ale mogę spróbować odpowiedzieć na pytanie, czy profilaktyka i edukacja nam się opłaca. Porównajmy pierwsze badanie na temat uzależnień behawioralnych, wykonane przez Fundację CBOS w 2015 roku, i najnowsze, tegoroczne badanie. Najświeższe dane mówią, że o kilka tysięcy spadła ilość osób uzależnionych od hazardu. Dane CBOS-u potwierdzają statystyki Narodowego Funduszu Zdrowia - bardzo istotne, gdyż to NFZ płaci za świadczenia medyczne - leczenie osób uzależnionych od hazardu. Te statystyki pokazują, że o kilka tysięcy zmalała ilość osób, które leczą się z powodu nałogowego hazardu. Kiedy zaczynaliśmy, problem stanowiło to,  że osoby uzależnione nie miały w ogóle gdzie się zgłaszać i nie było dla niuch żadnych  oferty.

- Jeżeli o kilka czy kilkanaście tysięcy spadła liczba osób, które są uzależnione od hazardu, to znaczy, że osoby te mniej szkodzą własnemu życiu i życiu swoich najbliższych, mniej pauperyzują swoje rodziny, a to przekłada się na to, że my, społeczeństwo, poprzez NFZ, istotnie mniej płacimy na ich leczenie. Zmniejszamy szkody i koszty, ponieważ zainwestowaliśmy w różnego rodzaju działania, które miały na celu  ochraniać i powstrzymać osoby wchodzące w obszar uzależnień, a te które jeszcze tego nie zrobiły - ostrzec. Takie dane już możemy policzyć, bo wiemy, ile nas kosztuje leczenie pojedynczej osoby. Jeśli przemnożymy taką wartość przez liczbę osób leczonych, to widzimy już oszczędności typowo ekonomiczne. A przecież nie do przecenienia są wartości społeczne, czyli mniej problemów w rodzinie, lepiej funkcjonujące osoby na rynku pracy, które nie wypadają ze swoich ról rodzinnych i zawodowych ze względu na nałogi. Tutaj widać, że te inwestycje przyniosły wymierne efekty.

Gdzie mogą szukać wsparcia osoby uzależnione behawioralne?

- Większość ludzi ma w tej chwili otwartą drogę do tego, żeby zgłosić się do specjalisty. Inna sprawa to, czy chcą się zgłosić. Dzięki Funduszowi działa m.in. poradnia telefoniczna i internetowa, do której można zwrócić się z prośbą o pomoc w sposób anonimowy. Moje doświadczenie w pracy z osobami  uzależnionymi od narkotyków - które według mnie potwierdza się w przypadku wszystkich innych nałogów - jest takie, że pierwszą barierą jest brak zaufania tych ludzi w to, że mogą coś zmienić w swoim życiu.

To nie jest wstyd? Obawa przed zaszufladkowaniem i reakcją otoczenia?

- Oczywiście. Coś takiego istnieje. Przez lata barierą w dostępie do leczenia, nawet wśród osób nadużywających marihuany, było to że one nawet nie utożsamiały się z nałogiem i z narkomanią. W przypadku osób uzależnionych behawioralnie, czy też osób, które dopiero zaczynają doświadczać problemów społecznych i osobistych w związku z utratą kontroli nad pewnymi  czynnościami,  ważne jest to, aby one  znalazły w miarę szybko najłatwiejszą drogę do przełamania  wstydu, czy obawy przed etykietkowaniem.

- Poruszyła pani także temat, który od dawna jest bardzo istotny w Polsce. Jako społeczeństwo nie mamy problemu ze zwróceniem się o pomoc do lekarza w przypadku większości chorób somatycznych, ale już w przypadku zaburzeń, z którymi powinnyśmy zwrócić się do psychologa, a nie daj Boże do psychiatry, mamy olbrzymie problemy. Wynikają one z poczucia lęku społecznego, że zostaniemy zaszufladkowani  jako narkomani albo wariaci. Tego się bardzo boimy.

- I dlatego jednym z podstawowych czynników ryzyka, jeżeli chodzi o uzależnienia behawioralne i wszystkie inne nałogi, jest brak wiedzy na temat tego, że są to zjawiska normalne. Normalne w znaczeniu - powszechne. One nie dotyczą stu czy dwustu osób. One dotyczą setek tysięcy, jeśli nie milionów ludzi. W związku z tym, nie jesteśmy sami. Nie ma co się ukrywać i czekać, aż sytuacja się pogorszy. Aż przegram wszystko, aż mnie wyrzucą z pracy, aż rodzicie dowiedzą się, że mam problemy na studiach. Świadomość własnego problemu, to jeszcze jest za mało. To bardzo ważne, ale najczęściej sami sobie nie poradzimy z problemami. To tylko się nam tak wydaje. Przestanę pić, albo przestanę palić...

...i wszystko udźwignę samodzielnie...

- Dokładnie. Ludzie z zewnątrz problemu powinni wykazywać więcej zrozumienia i empatii dla takich osób. Dlatego, że nawet jeśli większość z nas nie ma żadnych doświadczeń z uzależnieniami, to każdy z nas zna taką sytuację, kiedy coś chce zmienić w swoim życiu. Tu najlepszym przykładem są postanowienia noworoczne. Ileż tam jest obietnic składanych samemu sobie... A potem co nam z tego wychodzi? Czy dlatego, że jesteśmy leniwi? Dlatego, że się oszukujemy? Nie. Po prostu dlatego, że to jest trudne... Trudno jest zmienić coś w życiu. Nawyk, zachowanie, dołożyć sobie obowiązków, zrezygnować z czegoś, co nam sprawiało przyjemność lub przynosiło korzyść, ale jest niebezpieczne. A jeśli ktoś już popadł w uzależnienie, to jemu jest dużo trudniej. Jeszcze trudniej niż nam, którzy też mamy to doświadczenie mierzenia się z samym sobą.

Ostatni raport CBOS pokazuje, że coraz częstszy kontakt z nowoczesnymi technologiami mają dzieci poniżej 6. roku życia. Nawet jednolatki używają już tabletu.

- Ostatnio jechałem pociągiem z Gdańska. Młoda mama podróżowała z małym dzieckiem i przez całą podróż dziecko miało w ręku telefon z puszczoną bajką. Internet jest dobry. On ułatwia nam życie i daje nam dostęp do źródeł wiedzy, pewnych przyjemności, kontaktów. Ale wszystko powinno być oparte o jakieś granice rozsądku. Teraz zastanówmy się, co my robimy takiemu dziecku. Rodzic "kupuje" sobie często godzinę, dwie spokoju. Pewnie nie ma w tym jeszcze niczego złego, jeśli to się zdarza incydentalnie. Ale jeśli to jest powtarzalne działanie, a z ostatniego badania wynika, że to może być nawet godzina i więcej w ciągu doby, to znaczy, że sami wbudowujemy w nasze dziecko mechanizm bezrefleksyjnego spędzania czasu tylko w wirtualnej rzeczywistości.

Jakie mogą być konsekwencje takiego działania rodziców?

- Nie umiem opowiedzieć w sposób odpowiedzialny o wszystkich mechanizmach, ale myślę, że to nie jest potrzebne. W świecie uzależnień chemicznych istnieje teoria tzw. narkotyków furtkowych - gate drugs, czyli tych poprzez które wchodzi się w świat stymulacji chemicznej. Przez wiele lat legendą miejską było to, że to marihuana jest tym narkotykiem furtkowym. To nieprawda. W naszej kulturze tym narkotykiem jest alkohol. Szczególnie tragiczne jest to, że to alkohol podawany dzieciom kilkuletnim za zgodą a i nierzadko z zachętą rodziców czy bliskich. To są te eksperymenty, które się odbywają dość powszechnie w naszej kulturze. Jeśli chodzi o dziewczęta, to do świata chemii zmieniającej świadomość  "odźwiernym"  jest  bardzo często mama, babcia, ciocia, które oferują leki bez zaleceń lekarskich i bez potrzeb terapeutycznych. Na zasadzie "jak ja się denerwowałam, jak ja miałam problemy, źle spałam, to mi pomogło. Weź pastyleczkę, czy choć połówkę. Tobie też dziecko pomoże".

- Wrócę do tego, o co pani pytała. Czy takie zachowanie w stosunku do dziecka, które ma 2-3 lata jest już nawet nie furtką, tylko otwarciem całej bramy do uzależnienia? Przecież małe dziecko powinno rozwijać się w całym bogactwie kontaktów. To nie znaczy, że ma być pozbawione w 100 proc. internetu, ale musi umieć nawiązywać kontakty w świecie realnym. Musi nauczyć się spędzać czas, nauczyć się  nudzić i jak tą nudę wypełnić, a nie tylko ją zaklajstrowywać. Myślę, że to bardzo trudne zagadnienie dla rodziców, ale konieczne do zaopiekowania się.

Co z tym robić?

- Nie uda nam się dotrzeć do tych dzieci, które mają 2-3 lata, ponieważ nie mamy dostępnych nam kanałów komunikacyjnych. Trzeba dotrzeć do rodziców i opiekunów. To oni muszą dostrzec problem i spojrzeć dalej niż chęć zapewnienia sobie czasu na relaks, odpoczynek czy na proste wypełnienie wolnego czasu dziecka. Nie możemy powiedzieć autorytarnie, że dziecko na pewno się uzależni, ale pokazujemy mu ryzykowną drogę. Jeśli pójdzie tą ścieżką, to zwiększamy prawdopodobieństwo tego, że kiedyś kryterium diagnostyczne gaminingu, czyli uzależnienia od gier, może stać się poważnym problemem dla takiego dziecka już jako młodzieńca czy młodego dorosłego. Dlatego tak ważna jest edukacja publiczna i profilaktyka oraz docieranie z wiedzą do rodziców. Wiedza sama w sobie nie zmienia jeszcze zachowań. Ale wiedza, która będzie poparta refleksją i poczuciem odpowiedzialności za jakość życia i zdrowie naszych dzieci, to już jest coś, co może zmieniać zachowania i sprawić, że ludzie z większą odpowiedzialnością będą sięgać po tablet czy smartfon, zanim dadzą go małemu dziecku.

Rozmawiała Dominika Pietrzyk

INTERIA
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy